poniedziałek, 23 czerwca 2014

lipiec 2013 - W grodzie króla Kraka - cz. 2.

Piękna pogoda i żądza przygód, czego więcej potrzeba, by zobaczyć coś więcej niż starówkę? Ano właśnie, czasem przydaje się też mapa, o ile mamy konkretny plan zwiedzania, a wylądujemy GDZIEŚ :) Głównymi punktami programu w kolejnym dniu naszej wycieczki były: Kopiec Kościuszki i Muzeum Lotnictwa Polskiego. Wędrując pieszo można zazwyczaj zobaczyć o wiele więcej. Na ulicy Czarnowiejskiej, blisko skrzyżowania z Urzędniczą, znajdziemy zegar słoneczny zrobiony z koła i taki ładny parowozik:
Marcin oczywiście upierał się, żebyśmy zobaczyli stadion Wisły Kraków... Na szczęście tylko z zewnątrz :D
Ja, gdyby działo się to w tym roku, wybrałabym przejście ulicą Akademicką, a dalej przekraczając ul. Reymonta, na wprost przez park Jordana - ścieżka prowadzi prosto na nowy pomnik niedźwiadka Wojtka, dzielnego kaprala armii Andersa :)
Błonia i cel wędrówki
Przekraczamy Błonia i rzekę Rudawę, a następnie idąc ul. Królowej Jadwigi docieramy do ul. Hofmana, którą pniemy się pod górę. Przez ul. Zaścianek do Alei Waszyngtona byłoby chyba krócej, ale dzięki dłuższej trasie na Kopiec wchodzimy ładnymi parkowymi alejkami.
Kopiec Kościuszki (50°3'17.29"N, 19°53'36.043"E)
Panorama miasta...
... i znowu stadion ;)
Okolica bardzo zielona, a na horyzoncie widać nawet Tatry :)
W cenie biletu (12/10zł - darmowy wstęp w dniach związanych z Kościuszką: 4 II, 24 III, 15 X) mamy wstęp na kilka wystaw. Warto przy tej okazji "liznąć" trochę historii, bo ekspozycje są całkiem ciekawe.
Bezpośrednio spod kopca można złapać miejski autobus - linie 100 i 101 (każda kursuje co godzinę, ale czas ich odjazdu mija się o 30 minut, więc jeśli chce się podjechać kawałek, nie trzeba czekać tak długo). Nie sprawdziliśmy wcześniej rozkładu i pech - musieliśmy czekać około 25 minut na nasz autobus... Tym bardziej ucieszyliśmy się, gdy pojazd wkrótce podjechał! Pomyśleliśmy, że sprawdziliśmy rozkład na zły dzień tygodnia i po zakupie biletu u kierowcy (w okolicy nie ma kiosku ani automatu, autobus też nie był w niego wyposażony), zadowoleni usadowiliśmy się na siedzeniu. Wiedzieliśmy tylko w jakim kierunku mamy jechać i na jakim przystanku wysiąść. Tu wkracza element przygody: przejechaliśmy już liczbę przystanków, jaka miała nas doprowadzić do miejsca przesiadki, a nazwy przystanków nijak się nie zgadzały... :D Po naliczeniu 3-4 więcej niż mieliśmy jechać, zaniepokojeni zapytaliśmy kierowcy o nasz docelowy przystanek. "To nie w tym kierunku!..." usłyszeliśmy i czym prędzej wysiedliśmy. Hmm, no jak to, pod górkę z kopca autobus przecież nie odjeżdża!
Rozwiązanie zagadki jest prawdopodobnie takie: autobusy aby nie stać pod kopcem na końcowym przystanku zbyt długo, zamieniają się liniami :) Wydaje mi się, że w momencie, gdy wsiadaliśmy do środka, kierowca sprytnie podmienił tabliczkę ;)
Koniec końców, udało nam się dotrzeć (nie powiem jak, bo sama nie wiem :) ) do kolejnego celu:


Muzeum lotnictwa - o tutaj!
Widząc nowoczesną bryłę trudno uwierzyć, że muzeum utworzono w latach 60. poprzedniego wieku. Nowy gmach został otwarty w roku 2010 i stanowi tylko część obszaru ekspozycji, muzeum jest większe niż się wydaje. Bilety kosztują 14/7 zł, warto zaplanować sobie wizytę we wtorek, kiedy wstęp jest wolny.
Dla fanów lotnictwa atrakcja niesamowita, jest tam tak wiele maszyn, że chodzi się wokół nich aż do znudzenia! :D Od helikopterów, przez  wojskowe i pasażerskie samoloty, aż do tych wykorzystywanych w rolnictwie.
Całe szczęście, na tej rozległej przestrzeni można znaleźć miejsce na odpoczynek.
pod skrzydłami
Co jakiś czas policyjny helikopter urządza mały pokaz - raczej naprawdę mały, bo zdziwiliśmy się, że zaraz po uniesieniu się w powietrze z powrotem wylądował (przynajmniej my tak trafiliśmy).
Pod dachem też zgromadzono wiele eksponatów.
Marcin w pokoju z czerwonym światłem :D
mój nowy outfit
... i jedyny eksponat, który naprawdę zawrócił mi w głowie: Buick Riviera! Różnica wieku między nami duża, bo ma 50 lat, ale ach, och! muszę go mieć!

Po długim spacerowaniu między samolotami, wracamy do bazy - na rynek, gdzie dołącza do nas moja przyjaciółka. Wreszcie czas na...

Kościół Mariacki
Kolejny symbol Krakowa, który trzeba zobaczyć na własne oczy - choćby dlatego, że fotografowanie wewnątrz wiąże się z dodatkową opłatą... Ale turyści nieszczególnie się tym przejmują ;) Poniżej zdjęcie Zupełnie Niewiadomego Pochodzenia:
Co prawda w trakcie nabożeństw zwiedzać nie można, ale już tuż po nich / przed nimi - łatwo wejść do środka bez konieczności zakupu biletu, dlatego właśnie udaliśmy się tutaj w niedzielę. Wstęp jest wtedy ograniczony do połowy kościoła, ale i tak da się wszystko dokładnie obejrzeć.
sukiennice
Idziemy na podobno najlepsze lody w Krakowie. Podobno - bo kolejka była taka:
a my nie mieliśmy czasu do stracenia - chcieliśmy zobaczyć zegar na dziedzińcu Collegium Maius Uniwersytetu Jagiellońskiego, a zbliżała się pełna godzina. Po drodze zachodzimy (o ile się nie mylę - był to sklepik Chimery na ul. św. Anny) jednak na sorbety, o których zdecydowanie mogę powiedzieć, że królują wśród sorbetów :D Były tak dobre, że w tym roku zamierzamy pojechać specjalnie po to, by je zjeść!
(wyglądają trochę śmiesznie)
Okazało się, że zegar niestety o tej porze już nie robi przedstawienia, ale za to można poleniuchować po zjedzeniu deseru w takim otoczeniu:
alternatywny sposób zwiedzania ;)
Wieczorem zachodzimy jeszcze do kościoła św. Anny.

Ostatniego dnia rano wracamy do zegara. Przedstawienie trwa około 3 minuty, figurki przemierzają w szeregu drogę od drzwi do drzwi przy melodii Gaudeamus Igitur. Jak sprawdziliśmy, grający zegar można zobaczyć o godzinach: 9:00, 11:00, 13:00, 15:00 i 17:00.
Stamtąd udajemy się na dzielnicę Kazimierz.
targ i słynny okrąglak z zapiekankami
klimatyczne kawiarnie
cmentarz
W poniedziałki można załapać się tu na wstęp wolny do Muzeum Historycznego Miasta Krakowa, a raczej jego oddziału - Stara Synagoga. Oczywiście wchodzimy do środka i trochę w pośpiechu oglądamy przedmioty związane z kultem religijnym, makiety budynków, księgi.
mapka
Wiele budynków jest w trakcie renowacji, ale wciąż zachowany jest charakter dzielnicy żydowskiej.
Synagogi można zwiedzić za opłatą, na szczęście kościoły katolickie można zobaczyć za darmo:
leniuchujący święty (no tak... bazylika Bożego Ciała jest w remoncie)
Piękny kościół św. Katarzyny :) (tu też remont ołtarza)

No, może po rosarium spodziewaliśmy się czegoś więcej niż sklepiku z dewocjonaliami, ale budynek - zabytkowa dzwonnica - jest ciekawy.
Na obiad rozdzielamy się: dziewczyny odwiedzają wegetariańską knajpkę, a raczej bar sałatkowy Chimera (tak, ta sama Chimera, z tym że wchodzi się głębiej w bramę), a Marcin idzie na jakieś staropolskie mięcho ;) Jestem pewna, że my wyszłyśmy na tym lepiej: do wyboru są naprawdę różne dania, bardzo smaczne, które bierze się "na porcje", no i niedrogie: 13zł mały zestaw, 17 - duży. Miło się też tam siedzi, nad głową mamy szklany dach. Wystrój zmieniany jest zależnie od pory roku.
Prosto ze starego miasta idziemy na Dworzec Główny i kończymy nasz krakowski weekend.
Jak pisałam kiedyś, każda podróż czegoś uczy - tym razem po powrocie doceniamy, jak łatwo w Lublinie kupić bilet komunikacji miejskiej :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz